biet, zniewalały je do przyśpieszania kroku, do przyciszania głosu.
— Niech no pani spojrzy... te światła, tam na morzu... między gałęziami jarzębiny... to jakby flota.
Ach! ta flota, Agaryta marzyła o niej, i razem z nią cały Quiberon. Hotel „Lamballe“ pełen był podróżnych, osób z Port-Navallo, z Nantes, nawet z Paryża przybyłych, by ją widzieć, przyjrzeć się ćwiczeniom. Ów chłopak, znajomy Agaryty, wspominał jej o damie, Paryżance, w towarzystwie kuzynki, małej, okrągłej jak kulka, dosyć ładnej.
— Czy powiedział ci jak się ta dama nazywa? — zapytała Lidya, zaniepokojona szczególnym zbiegiem okoliczności.
Wszakże zdawało jej się, że podczas tańców dostrzegła, opartą o poręcz balkonu hotelowego, sylwetkę kobiecą, z miną wyniosłą, z obnażoną głowa, — istny portret swojej teściowej... Ale Agaryta nie wiedziała nazwiska. A potem, czemże wytłómaczyć obecność pani Fénigan w Quiberon? Oczywiście było to jedno z owych widzeń sennych, jakie zwykła wywoływać myśl przez długi czas na jeden punkt skierowana. Przez cały dzień młoda kobieta żyła przeszłością; cóż dziwnego, że zesłała jej jedno ze swoich widm? Lidya uległa tej samej halucynacyi co Agaryta, która, słysząc nieustannie o flocie, widziała jej latarnie jaśniejące wszędzie na widnokręgu. Gdy zaś przybyły do Port-Haliguen, mając przed sobą ciemną, niezmierzoną dal oceanu, ujrzały tylko płomień semaforu, a bliżej światło, które czekało na nie na parterze żółtego domu, jedynego na całem wybrzeżu.
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/180
Ta strona została przepisana.