wata karbolowa, wszelkie zbawcze środki antyseptyczne, oddane z gotowością na usługi zranionej, dzięki Elizie, dla której wszyscy oficerowie korpusu sanitarnego byli przyjaciółmi. Tak, tak! Elizie, poczciwemu Czerwonemu Kapturkowi, której nikt nie byłby posądził o tyle miłosierdzia, poświęcenia, dyskrecyi; Elizie, która spędzała dnie i noce przy łóżku swojej rywalki, swojej nieprzyjaciółki i zniknęła z chwilą, gdy Lidya zaczynała powracać do życia i przytomności.
Skoro opuściły ją fantastyczne majaczenia gorączki, pierwsza twarz rzeczywista i żyjąca, jaką ujrzała przed swojem łóżkiem, była twarzą najbardziej znienawidzoną, twarzą tej, którą czyniła odpowiedzialną za swoje błędy, twarzą teściowej. Trzeba było zwracać zdaleka tę duszę zbolałą, zranioną świeżo ostatniem rozczarowaniem, takiem okrutnem, broniącą się od czułości i starań, jakiemi ją otaczano.
„Nie, niech pani da pokój, jestem niegodna... ani pani, ani syn, nie będziecie nigdy mogli zapomnieć. Zresztą, gdybyście wy mi przebaczyli, ja sama sobie nie przebaczę... Chcę umrzeć... Jakiem prawem przeszkadzasz mi umierać, niedobra kobieto?“
Umyślnie szukała słów obelżywych, poruszała piekące wspomnienia, które były niby popiołem ognistym, sypanym na własne rany. Na szczęście nie mówiła do teściowej, ale do prawdziwej matki, mającej serce cierpliwe i pozbawione wszelkiej pychy, a zajętej ciągle myślą: „Należy naprawić zło, jakie wyrządziłam. “
O! jakże ręka Ryszarda drżała teraz i ściskała czule dłoń, która ją trzymała...
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/203
Ta strona została przepisana.