małych podłości, zręcznych wybiegów żony, która pilnuje posłańców, przekupuje listonoszów... Nieszczęśliwy człowiek! ależ on kona z rozpaczy, że nie może się bić i umrzeć za swego syna... I tyś się nie dał ubłagać.
Ryszard, wyrwawszy się z objęć matki, chodził po pokoju.
— Tak, wiem, nasz stary przyjaciel powtarzał mi do syta to wszystko i odpowiem tobie to, com jemu odpowiedział, że ci ludzie za wiele mi zrobili złego, bym mógł się nad nimi litować. Wszyscy, syn, ojciec... ach! com ja wycierpiał...
— Cierpiała głównie twoja pycha. Ale matka, która się obawia, żeby jej nie zabito dziecka...
— Częstujesz mnie historyjkami starego Mériveta... — rzekł Ryszard łagodnie. — A jak ci się zdaje, po kimże mam tę pychę, którą mi wyrzucasz?
— Po matce, nie prawda?.. A więc, zrób jak ja, com się jej pozbyła.
— Jakto?
— O! w bardzo prosty sposób... Weszłam do małej Parafii. Nie śmiej się, skutek był cudowny... Wyszłam ztamtąd inną kobietą, mającą całkiem odmienny, całkiem nowy sposób zapatrywania i odczuwania. Dlaczego? nie wiem.
Bardziej wzruszony niż chciał okazać Ryszard odpowiedział lekkim tonem:
— Całe nieszczęście, że mała Parafia świętuje od miesiąca.
A matka, nie spuszczając oczu z syna, rzekła:
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/208
Ta strona została przepisana.