Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/212

Ta strona została przepisana.

znów głowę na jej ramieniu, odetchnąć tym zapachem dojrzewającej młodości, upajającym, jak woń konwalii i fiołków, co się wydobywa z pod zarośli ku końcowi wiosny...
— Tam do licha! panie Ryszardzie, ćwiczysz pan nogi wczesną godziną... A może śpieszy się panu na śniadanie? W takim razie, niech pan wstąpi na chwilę do Pustelni i przekąsi co z nami.
— Ale synowa wasza będzie może niezadowolona, mój dobry Eugeniuszu.
— O! przeciwnie! Będzie to dla niej rozrywka; raz przecież nie zasiądzie do stołu sama z moją starą gębą.
Indyanin, który wracał ze swojego pierwszego obchodu, z fuzyą przewieszoną przez ramię i królikiem w torbie, przeprowadził Ryszarda przez przeznaczoną niegdyś dla wozów dawną bramę klasztorną, o ciężkich zawiasach, pełną szpar, stoczoną przez robactwo, znajdującą się w głębi dziedzińca, porosłego trawą, na którym odbywała się przed kilku miesiącami uczta weselna syna Sautecoeura. Dwie szynkownie, puste w dni powszednie, i dom leśniczego z hałaśliwą psiarnią zajmowały dokoła tej dzikiej łączki miejsce dawnej Pustelni.
Do izby czystej i jasnej z naiwnemi malowidłami, wyobrażającemi sceny myśliwskie, na ścianach, w której zapijali po kieliszku starej jałowcówki dla zaostrzenia apetytu, weszła synowa Indyanina, starannie uczesana, prawie strojna pomimo wczesnej godziny, ale z zaczerwienionemi oczyma, z twarzą senną i smutną.