joma, której poleciłam, aby zanosiła jej jedzenie i obsługiwała ją. Zawiadomiłam też o wszystkiem lekarza, człowiek to bardzo roztropny i dyskretny; odwiedza co drugi dzień przełożoną, zajrzy więc jednocześnie i do Lidyi, która ma sąsiedni pokój. Zdaje mi się, że nasza ukochana mała nie byłaby nigdzie lepiej pielęgnowana, nie znalazłaby nigdzie lepszego schronienia, ani w bażantami, ani w Pustelni.
— I ja tak sądzę, siostro Marto; doprawdy, Bóg mnie natchnął myślą udania się do was, nie śmiałam bowiem zawieźć mojej biednej Lidyi prosto do Uzelles. Ale mam nadzieję, że nie nadużyjemy waszej gościnności.
Na te słowa siostra Marta, z irlandzką porywczością, zaczęła wymachiwać długiemi, chudemi rękoma.
— Pani ma nadzieję... Pani ma nadzieję... Cóż to, może pani chce mi ją zaraz zabrać? Ona jeszcze taka osłabiona, taka bledziutka!.. Ta długa podróż jako pierwsze wyjście po chorobie!.. Doktór zalecił surowo, żeby przed jakiemi dwoma, trzema dniami nie wstawała. Chce ją pani odwiedzić?
A bardzo głośno, żeby być słyszaną przez wszystkich, dodała:
— Pójdźmy przywitać naszą kochaną matkę przełożoną, zobaczy pani jaka ona zmieniona... — i weszła pierwsza na szerokie schody, o ścianach białych, o poręczy świeżo pomalowanej. Wielkie paciorki różańca, pęk kluczy, które nie opuszczały nigdy pani Fénigan, dzwoniły w dużym korytarzu, gdzie w głębi znajdował się pokój Lidyi.
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/216
Ta strona została przepisana.