Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/217

Ta strona została przepisana.

Młoda kobieta, leżąca w łóżku, cała w bieli, z oczyma otwartemi, stłumiła okrzyk radości na widok wchodzącej pani Fénigan.
— Jakto, matko, już jesteś?
— Cóż chcesz, moje dziecko, nie mogłam spać.
— Jak ja, — odparła Lidya, pokazując teściowej, że pokój, obszerny i wesoły, tworzył róg domu i przed jednem jego oknem roztaczał się rozległy krajobraz, drugie zaś wychodziło na ogródek wewnętrzny, gdzie sieroty bawiły się przez cały czas tynkowania murów, zanieczyszczającego dziedziniec. — Od rana słyszę jak dzieci śpiewają i tańczą kołem, słyszę głos zacnych sióstr, wydawane lekcye. Zdaje mi się, że jestem jeszcze uczennicą i że przyjdzie i na mnie kolej. A gościniec, nasz kochany gościniec? Gdyś wchodziła, nasłuchywałam wszystkich jego okrzyków, całego jego ruchu.
Pani Fénigan uśmiechnęła się i pochyliła ku niej:
— Nie pytasz mnie o Ryszarda?
— Nie śmiałam, — szepnęła rekonwalescentka, której długa wychudła twarz zaćmiła się wyrazem bólu.
Ale w miarę jak matka opowiadała o przyjęciu, jakiego doznała wieść o podróży i o ich pogodzeniu, o wybuchu łez przy końcu, o rozgorączkowaniu, drżących rękach tego, który nigdy nie przestał jej kochać, powracało życie na tę ładną twarz, jak wracają barwy na płótno poddane oczyszczeniu.
— Teraz pewna jestem, że obawy nasze były płonne i że powinna byłam zawieźć cię prosto w jego