Jak dzisiaj słońce płonęło na śniegu, z którego pod podmuchem wiatru unosiły się obłoki roziskrzonego pyłu; jak dzisiaj brakło słów jego upojeniu, a z pieśni nad pieśniami, zaintonowanej przez wszystkie fibry jego istoty nie uwydatniało się nic, nie słychać było nic, prócz uderzeń serca, które wtórowały jego milczącemu wzruszeniu. Dziesięć lat minęło od owej pory, a na tej samej drodze, śród tego samego białego krajobrazu matka, jak wówczas, usiłowała rozerwać syna.
— Kazałam przygotować pawilon, — mówiła. — Będziecie jedli obiad we dwoje w pracowni: pomyślałam, że na pierwszy wieczór tak będzie lepiej. Jutro zaś rozpoczniemy wspólne życie... Lidya mnie o to prosiła. W sercu tego dziecka tyle jest delikatnej dobroci. A jaka ona subtelna, jaka dystyngowana. Zaczynam wierzyć wraz z siostrą Martą, że Lidya jest naprawdę arystokratycznego pochodzenia; ona się urodziła wielką panią... A! otóż jesteśmy.
— Odmładza nas to o dziesięć lat, panie Ryszardzie, — rzekła Irlandka, ze swemi ożywionemi ruchami. — To ja pamięta paun, prowadziłam pana zawsze do parlatoryum. Tym razem zastanie pan naszą ukochaną córkę w jej pokoju. Przyjdziemy tam do was z matką pańską od panny de Bouron.
Gdy Ryszard pozostał sam w korytarzu, zawahał się przez chwilę. Wzruszenie paraliżowało wszelkie jego ruchy. Z pokoju, gdzie oczekiwany był niewątpliwie, odezwał się, zanim zdążył zapukać, głos: „Proszę wejść,“ głos słodki, ukochany, niesłyszany oddawna,
„Pójdę ku niej z otwartemi ramionami, będę ją
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/222
Ta strona została przepisana.