Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/224

Ta strona została przepisana.

towne uczucia ześrodkowały się w niepohamowanej chęci do płaczu, i pochylił głowę, i głuchym głosem, drżącemi ustami powiedział:
— Dzień dobry, Lidyo.
Tyle tylko zdołał wymówić w tej chwili, z takiem upragnieniem wyczekiwanej.
— Dzień dobry, Ryszardzie, — odpowiedziała jak echo.
I zaległa cisza, śród której słychać było syczenie ognia koksowego na kominku, monotonny odgłos dyktanda, dochodzący z klasy starszych dziewczynek. Nagle na gościńcu cichym, jakby podwatowanym śniegiem, piston i skrzypce w pochodzie zaintonowały pierwsze skoczne takty kadryla, rozpraszając zakłopotanie i niepokój, jakie ciężyły obojgu.
— Wesele, — szepnęła Lidya bezwiednie; a Ryszard, zbliżając się wraz z nią do okna, dodał:
— To dziś sobota?
Jak dawniej, w czasie zaręczyn, stary gościniec przychodził im w pomoc.
— W sobotę także przyjechałyśmy z matką z Bretanii... — Jakże słodkim był dla Ryszarda wyraz matka, wymówiony przez nią czule. — Obudziłam się na odgłos skrzypiec weselnych na gościńcu... Jakąż mi to sprawiło przyjemność!
Ryszard, który przypatrywał się przechodzącemu orszakowi, rzekł cichym głosem, nie odwracając głowy:
— Toś ty nie zapomniała naszego gościńca do Corbeil?
— O! nie, — odparła.