Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/226

Ta strona została przepisana.

zmartwienia, i, rozczulony tą myślą, dałem mu schronienie w małym domku nad wodą.
— Tyś to uczynił, mając tyle powodów do nienawidzenia mnie?.. Och! mój Ryszardzie, mój Ryszardzie, jakiś ty dobry!
Poruszona do głębi, wzięła dłoń jego i poniosła ją do ust; ale Ryszard wyrwał rękę brutalnym ruchem, którego się wnet powstydził, i przepraszał ją, łkając:
— Och! moja żono... moja żono!..
A z jej ust wydobyła się rozdzierająca skarga:
— Wiedziałam dobrze, że to niemożliwe.
— Owszem, owszem... Przyrzekam ci... ale później.
W tej chwili weszła pani Fénigan i siostra Marta. Matce wystarczyło jedno spojrzenie, i zrozumiała. Ale Irlandka, mniej jasnowidząca, zawołała wesoło:
— Jest znów ten niedobry człowiek, który przychodzi mi zabierać moje dziecko po raz drugi.
Lidya przerwała jej żywo:
— O, nie! moja siostro, nie pójdę ztąd tak prędko... Ryszard prosi, a ja błagam, żebyście mnie tu zatrzymali jeszcze przez pewien czas.
— Jak długo zechcesz, droga córko, — odparła siostra Marta, otwierając szeroko ze zdziwienia swoje przejrzyste oczy. — Tylko trudno nam będzie cię ukryć, gdyż nasze sieroty kręcą się po domu teraz. Musiałam już zwierzyć się kilku naszym siostrom.
— Niech się siostra uspokoi, — rzekł Ryszard, nie ukrywając bolesnego wysiłku, jakim opłacał każdy wyraz. — Prosimy tylko o kilka dni... jaknajkrócej... nie prawda, Lidyo?