Matka przez długi czas chorowała po tem opóźnionem przyjściu na świat Ryszarda. Przez kilka lat nie była w stanie opuścić szezlongu, a ponieważ ojciec, spędzał zawsze czas za domem, zaabsorbowany przez swoje zajęcia zawodowe, przeto dziecko, jedyna rozrywka chorej, rosło przy niej, samotne, odosobnione, przyzwyczajone wcześnie do ciszy, do marzeń, w tym pokoju, w którym dla rozweselenia się miało tylko widok gościńca i snujących się po nim wózków, wozów, ludzi i zwierząt, dróżników, pastuchów, ogrodników. To też chłopiec znał wyśmienicie tę białą drogę, istną panoramę, w której oczęta jego, pilne i cierpliwe, umiały odkryć tysiące szczegółów, jakich inni nie domyślali się nawet. Lepiej niż kompas, umieszczony na cokole śród trawnika, droga oznaczała mu godziny. Latem gdy dróżnik, Robin, ustawiał swoje taczki w cieniu, padającym od przeciwległego muru, obok studni, chłopiec myślał głośno: „Śniadanie Robina... to pierwsza.“ I cieszył się, patrząc jak spracowany człowiek wraz ze swymi dwoma malcami zasiadał na skraju drogi, przed taczką, która za stół służyła; a potem, jak po skończonej biesiadzie, stół przekształcał się na fotel szeroki, nieco twardy, gdzie Robin odprawiał drzemkę, wcisnąwszy weń biodra swoje, gdy o dwa kroki od niego malcy bawili się po cichu, układając stosy kamieni, podobne do tych, jakie układał ojciec. Tak samo, gdy kobiety wracały z pralni, gdy pod wielką bramę sąsiedniego folwarku wtłaczało się stado owiec, bulgocząc niby deszcz, albo wreszcie gdy dzieci, powracające ze szkoły w Draveil, rozłączały się na zakręcie przy stu-
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/23
Ta strona została przepisana.