Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/239

Ta strona została przepisana.

się głośno odbija na wodzie... on wie, żeś ty wróciła i daje dawny sygnał... Słyszysz?
I im głośniej rozbrzmiewały donośne dźwięki rogu śród nocy, tembardziej się egzaltował i rozdrażniał.
— A jaki zaciekły... jak cię pożąda!.. Chce się panu mojej żony? Ależ i owszem, mości książę... Czekaj, czekaj, niech mu odpowiem.
Rzucił się na schody i w kilka chwil później powrócił, zawstydzony, jakby otrzeźwiony. Lidya ubierała się na krześle, łkając. Ukląkł przed nią.
— Dokąd idziesz? Co zamierzasz?
— Puść mnie, nie mogę zostać... dla ciebie, dla mnie, to za wielka męka... Spędzę noc przy matce, a jutro wyjadę, skoro pożycie ze mną jest nad twoje siły, mój biedaku.
Teraz ona go odpychała, usiłowała obronić się od uścisku, jakim obejmował jej obnażone nogi, od namiętnych pocałunków, jakiemi okrywał jej stopy. W końcu wziął ją na ręce, zaniósł na łóżko i zaczął ją uspokajać pieszczotą i czułemi wyrazami, które chwilami jednak zamieniały się znów w okrzyki gniewu.
— Trzeba mi przebaczyć, widzisz... Ja poprostu warjuję... to ten nędznik...
— Po co mówić ciągle o nim, skoro to rzecz skończona, skoro on dla mnie umarł?
— Ach! bylibyśmy zanadto szczęśliwi, gdyby on umarł... Ale ten potwór żyje, czuję jak krąży dokoła mnie... Tylko, biada mu, jeśli go spotkam! Tym razem nic, nikt nie zdoła mi przeszkodzić...