Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Przeszkodzić go zabić? ależ, przeciwnie, ja ci dopomogę, za całą krzywdę, jaką mi wyrządził... jaką mi wyrządza jeszcze, pozbawiając mnie twojej miłości.
Zawieszona na jego szyi, mówiła z ustami na jego ustach, poczem, skończywszy zdanie, opadła na poduszki. A on uczuł niemal żal do niej, że przestała walczyć, myśląc, że wszystko zależy od niej, od siły jej żądzy, i że, gdyby jej ramiona uścisnęły go mocniej nieco, nie mógłby się już oswobodzić. Uczuciu temu pofolgował w potoku rozpaczliwych i tchnących nienawiścią wyrazów, rozwodząc się nad doskonałością Charlexisa i własną niższością, w bezładnym monologu, którego nużące powtarzanie się zmęczyło w końcu jego samego.
Róg myśliwski umilkł. Śród szelestu gradu, obijającego się o szyby, zegar małej parafii wydzwonił godzinę trzecią. Ryszard zatrzymał się przed łóżkiem, — podwójny prąd odpychał go i przyciągał z jednaką siłą.
— Żono moja, moje dziecko, — zaczął głosem, który przybrał łagodny ton proźby, — błagam cię, skończmy... Powiedz mi, że się mylę, że go już nie kochasz. Przysięgnij, bym mógł bez obawy wziąć cię w objęcia... Widzisz, nie odpowiadasz... nie chcesz nic przyrzekać. Czy dlatego, że należysz do niego jeszcze, że kłamstwo za drogo by cię kosztowało? Lidyo, odpowiedz, przez litość, odezwij się.
Pochylił się nad nią, uścisnął jej dłonie, lecz były nieruchome, bezwładne.
Spała, — i to snem głębokim, dziecięcym, lekki jej oddech ulatywał miarowo z ust rozchylonych. A on robił sobie wyrzuty, że ją dręczył złośliwemi słowami...