Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/243

Ta strona została przepisana.

Ukryty w cienia filaru, ojciec Rozyny przez chwilę pozostał w miejscu i mruczał pod nosem, śledząc byłego intendenta.
— Co on tam łowi, ten stary korsarz? Prawda, że nie traci ani jednego słowa z tego co plotkują praczki, a urządzają one wielkie pranie całej gminie, ale pan Aleksander wie jeszcze o innych sprawkach, mógłby im powiedzieć niejedno. Nie, patrząc niby w wodę, zerka oczkiem w stronę kolei. Napewno oczekuje kogoś...
Poruszywszy dwa razy wiosłami wysunął się z cienia i starym, zdartym głosem zawołał:
— A cóż to, już zapuszczacie wędkę, ojcze Aleksandrze? Jeszcze przecież daleko do otwarcia połowu.
Pan Aleksander zmieszał się widocznie i poprawił binokle, by zyskać na czasie i znaleźć stosowną odpowiedź.
— Nie troszcz się, mój stary; śledzę ja tu kiełbie, które nie będą dla twoich sieci.
Przerwał, wytężając słuch w stronę kolei; ale to, co brał za łoskot pociągu, jadącego do Paryża, było dochodzącym z dali szumem wody pod szluzą. Pochylony ku łódce, odezwał się ponownie:
— A cóż tam za nowiny u was? Pan nie wraca jeszcze z tej swojej Algieryi?
— Blagierze! niby ci to Rozyna nie opowiada wszystkiego, co się dzieje w domu.
Pan Aleksander skrzywił się. Unikał mówienia, o Rozynie z jej ojcem, przez poczucie przyzwoitości, którego ten stary cham nie rozumiał, a może także, z obawy niemiłych wyjaśnień.