kłych krzyków majora. To znów wielkie breki myśliwskie wiozły do lasu, okalającego drogę, gości zamków sąsiednich, Grosbourg, La Grange, Mérogis, a za brekami dążyły wózki z torbami na zwierzynę i bronią lśniącą śród rudawego słońca.
Ale z całego tygodnia najmilszym dniem dla Ryszarda, dniem, którego oczekiwał z największą niecierpliwością, był czwartek, gdy po południu, około godziny trzeciej, rój młodych głosów brzęczał pod oknami, gdy sierotki z Soisy-sous-Etiolles w kapeluszach słomkowych, opasanych niebieską wstążką, i w wielkich pelerynach, przechadzały się pod nadzorem dwóch lub trzech białych kornetów, zajmując całą szerokość drogi. Zawsze prawie zapraszano je do zamku na zabawę i podwieczorek na trawie. Co to było za święto dla Ryszarda, nie znającego innych dzieci, gdy przyszły te ubogie dziewczynki, którym się wydawał jak młody król w tem otoczeniu kwiecistego zbytku, i jakiem rozpalonem spojrzeniem, po grach, bieganiu, śmiechach, ścigał je do zakrętu drogi, wpatrywał się w kornety zakonnic, niby wielkie białe skrzydła poruszających się pod podmuchem świeżego wiatru nad rzeką!
Ach! jakież wielkie miejsce zajmowała ta droga do Corbeil w jego wspomnieniach! Przecinała ona jego dzieciństwo i młodość jak pełna kurzu szosa, po której toczyły się wielkie wypadki jego życia. Czyż nie na tej to drodze, między Draveil a Uzelles, w miejscu, upamiętnionem odtąd wysokim krzyżem żelaznym, ojciec Fénigan, powracając z kancelaryi, upadł, rażony apopleksyą? Ryszard miał wówczas lat szesnaście
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/25
Ta strona została przepisana.