Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/251

Ta strona została przepisana.

chwalstwem, całkiem niepotrzebnie spoglądała na nią tak gniewnie. Zegarek był gotów, Lidya wzięła go i wyszła, nie mówiąc słowa. Ale na widok jej zmienionej twarzy teściowa zawołała:
— Co ci się stało?
— Miałam przykre spotkanie, — szepnęła Lidya, siadając obok niej. I ciszej jeszcze, ze względu na stangreta, który zaokrąglał plecy, by dosłyszeć, wymieniła Charlexisa. — Ach! nie powinnam była jechać na ten jarmark.
— To moja wina, drogie dziecko. Ale nie wychodzisz wcale, chciałam, żebyś raz użyła powietrza.
— Miałam przeczucie jakiegoś nieszczęścia.
W spojrzeniu matki odbiła się trwoga.
— Nieszczęścia?
— O! nic takiego, czegobyś się mogła obawiać po takiej warjatce jak ja... Nie, kocham mego męża, nie będę już nigdy kochała nikogo prócz niego... ale jak mu powiedzieć, żem się spotkała?..
— Zachowajmy to między sobą... skoro wszystko idzie tak dobrze, skoro Mérivet przysyła nam takie pomyślne wiadomości... Opóźniłybyśmy może wyzdrowienie i powrót Ryszarda.
— W takim razie trzeba będzie skłamać, ukryć coś przed nim, a zobowiązałam się mówić mu wszystko i ani razu, od czasu jak jest w Algieryi, nie sprzeniewierzyłam się danemu słowu.
Gdy rozmawiały, lando toczyło się zwolna śród tłoku po ulicach wąskich, hałaśliwych i zatrzymywało się przed składem papieru, aptekarzem, rymarzem, stolarzem, a wszyscy przychodzili po obstalunki do sto-