Ta strona została przepisana.
istotę senną, bez temperamentu, istną rybę, usiłowała przemówić jej do rozsądku.
— Byłoby to straszne, gdybyś uprzedziła teścia To dzikie zwierzę, wiesz przecież... Ale, ja cie znam, ty tego me zrobisz, ty nie jesteś zła.
Rozyna potrząsnęła głową.
— Nie, ale jestem zazdrosna... Och! zazdrosna... To taka choroba jak wścieklizna, widzi pani... ukąszą człowieka, to i on chce kąsać. Cierpi i chce żeby inni cierpieli.
Gminna jej twarz, zaczerwieniona, ożywiona roznamiętnieniem, stawała się niemal piękną, a Lidya Fénigan ze zgrozą odnajdywała w tem obliczu chłopki, niby groźbę lub przepowiednię, ten sam bolesny wyraz, który znała tak dobrze, a który jej przypominał tyle okrutnych godzin.