Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/275

Ta strona została przepisana.

lił szpik w kościach. Zdaje się, że jego chłopak, mały Karolek, także sobie niczego nie żałuje. Zeszłego roku, czmychnął z żoną jednego z dziedziców tutejszych; na ostatniej zabawie w Pustelni mówiono tylko o tej sprawie, — może i jadący z nim pan co o niej zasłyszał.
Ryszard dał znak przeczący i nie odezwał się już przez całą drogę. Po bezowocnych usiłowaniach rozmowy, woźnica, słysząc, że nuci przez zęby, wyobraził sobie, iż jego klient lubi muzykę i, wydobywszy z pod kozła trąbę pogiętą, zaśniedziałą, zaczynał wygrywać wszystkie pobudki 3-go pułku. Ryszard szybko się znużył temi hałaśliwemi dźwiękami co mu rozdzierały uszy, przytem w miarę jak zbliżał się, do domu, ludzie, których spotykał, znali go i dziwili się, widząc go na koźle takiego wehikułu. Zesiadł minąwszy Draveil i wszedł do lasu, gdy omnibus jechał dalej gościńcem, z muzyką i w pełnem słońcu. Opowieść woźnicy pobudziła podejrzliwą ciekawość Ryszarda, zaostrzyła chęć przybycia znienacka w godzinach nieoczekiwanych i drogami niespodzianemi.
— Co ona robi? Czy myśli o mnie? Do rytmu tych słów stosował swój chód śpieszny cichy po elastycznym mchu wąskiej ścieżki wiodącej, Dębu-Przeora. W małej parafii dzwoniono na południowy Anioł Pański, a Ryszard poznał głos jej dzwonu, drgający w upalnej atmosferze. Przysłuchiwał się temu znajomemu dźwiękowi, gdy w pobliżu dał się słyszeć trzask gałęzi, odgłos śpiesznej ucieczki i jednocześnie stuk narzędzia, rydla, rzuconego, jak spostrzegł na jedno z tych wielkich mrowisk, w których zbierają