Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/279

Ta strona została przepisana.

Po tych słowach rozległ się szmer uznania.
— Czy Śmierć była pewna? — zapytał Fénigan, ogarnięty nieokreślonem wzruszeniem, w którem było więcej ulgi niż przerażenia.
Sędzia zamienił z pisarzem ponury uśmiech.
— Ani cienia wątpliwości... przekonaj się pan sam, — rzekł Delcrous, ukazując to, co było twarzą księcia Ołomunieckiego, zjadacza serc, niepokonanego młodzieńca, obdarzonego cavatą, a co teraz stało się czemś ohyduem, niesłychanem, głową trupa, źle oczyszczoną, w której miejscami widoczne już były obnażone części czaszki lśniące i białe jak kość słoniowa, wisiały strzępy ciała, poszarpanego, okrwawionego. W oczodołach i jamie ustnej, w otworach nosa i w uszach roiło się od niezliczonych czerwonych mrówek i robaków, toczących to, co kochane było i wypieszczone przez tyle kobiet, co tylu męzczyzn przyprawiło o szał zazdrości.
Ciekawy tłum, który mimo oporu żandarmów, posunął się za Ryszardem naprzód, ku trupowi, cofnął się przerażony, zdjęty wstrętem. Ci, którzy dojrzeli, opowiadali innym, z okrzykami litości, z obrazowemi wyrażeniami ludowemi... „głowę ma podziurawioną jak latarnia...“ A jak zwykle, wobec zbyt ponurych dramatów, nie obyło się bez tłumionego śmiechu.
Nagle zapanowała znów cisza, wielka, wymowna cisza przejętego wzruszeniem tłumu, przerywana tutaj brzęczeniem owadów w słońcu; szmerem całego robactwa murawy. Na znak sędziego nadjeżdżał wózek Foucarta, ocierając się o niskie gałęzie, a dwóch gajowych złożyło na nim trupa, któremu jeden z nich, sub-