Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/281

Ta strona została przepisana.

— Hola! dokąd jedziesz?
Na odpowiedź woźnicy, że przejeżdżając przez park zyskałoby się dobre pół godziny, że tak kazał pan Aleksander, Ryszard krzyknął ze złością:
— Nigdy w życiu! nie pozwalam stanowczo... Co ten łotr wydaje tu za rozkazy?
Delcrous drgnął na rozdrażniony dźwięk głosu i nerwowość ruchów Ryszarda, i wnet obudziły się w nim setki myśli, prawie podejrzenia, które odepchnął niebawem tym prostym argumentem: „Tak, to dawny kochanek jego żony; ale wszystko skończyło się już dawno, a małżonkowie się pogodzili. Sędzia śledczy widzi wszędzie zabójców. Ponieważ to pierwsza sprawa, którą podejmuję, uchrońmy się od tej śmieszności...“ Gdy zbliżyli się do bramy, Delcrous się odwrócił, dał kilka zleceń swemu pisarzowi, pożegnał lekarzy i, wsunąwszy rękę pod ramię Ryszarda, pociągnął go z pośpiechem do parku.
— Teraz chodźmy do pań. Przyrzekłem im, że przyjdę opowiedzieć wszystko, skoro tylko pańszczyzna się skończy... Mówiły mi, że spodziewają się pana dopiero jutro.
— Tak, ale przyszło mi na myśl, żeby przybyć dzień wcześniej, lasem, dla zrobienia im niespodzianki Tymczasem mnie spotkała niespodzianka, i to straszna.
Ton mowy był szczery, jak również wzruszenie, malujące się na tej prawej, męskiej twarzy, opalonej, przez sirocco. Sędzia uczuł żal do siebie za to podejrzenie, które mu przemknęło przez głowę, i mało brakowało, żeby się z niego nie tłómaczył, nie oskarżył