Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/283

Ta strona została przepisana.

— Przywiózł to omnibus z Villeneuve> — objaśniła ją ogrodniczka. — Pan Ryszard poszedł lasem.
W Lidyi serce zamierało pod ciężarem tego przekonania: „To on zabił Karola...“
Widziała jasno gwałtowny dramat. Mąż jej, przyjeżdżający dzień wcześniej, by jej sprawić niespodziankę, książę, czatujący w pobliżu bramy parkowej, spotkanie obu męzczyzn, wybuch gniewu i zabójstwo. Różne szczegóły pozostały niewyjaśnione; ale nie zatrzymywała się nad niemi, pochłonięta przez przerażenie i podziw, bo podziwiała męża, że się na to odważył, on ten nieśmiały i słaby, ten męzczyzna-dziecko, zdolny, jak mniemała, jedynie do łez i skargi.
Jakże musiał być zakochany i zazdrosny! I przy całej trwodze, wezbrała w jej sercu wielka fala tkliwości, wdzięczności, ogarnęła ją rozkoszna gorączka miłosna, która wzmogła się jeszcze, gdy na skręcie alei ukazał się Ryszard; ogorzały, szczuplejszy, jakby strawiony żarem afrykańskim, z oczyma błyszczącemi radością, z jakiemś nieznanem jej dotąd u niego piętnem męskości w całej istocie.
Wsparta na ramieniu Lidyi, której śpieszny chód tamowała, matka wołała zdaleka do syna, wyrzucając niecierpliwie wyrazy:
— A to dopiero pomysł, żeby nas nie uprzedzić!.. Czy wiesz, żeśmy się bardzo przelękły, zobaczywszy pakunki bez ciebie?.. Zwłaszcza po tej okropnej historyi...
— To prawda, ukochane moje biedaczki, bardzo źle dzień wybrałem.
Urwał, by rzucić się na szyję matce, i przycisnąć