Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/295

Ta strona została przepisana.

czącą w gorączce, słyszałam wtedy nawet z jej ust groźby śmierci.
— Cicho... cicho... — szepcze syn z pośpiechem, wobec ogrodniczka, który mijał ich, niosąc okna inspektowe, a gdy się oddalił:
— Czyś ty wiedziała, — pyta z pewnem zakłopotaniem Ryszard matki, — że... tamten... że Karol... wiedziałaś, że on tu krążył od pewnego czasu?
— Dowiedziałam się o tem dzisiaj rano; twoja żona również nie wiedziała... Tak mnie przynajmniej zapewniła, a nie wątpię nigdy o prawdzie jej słów; znam ją na to za dobrze.
Ryszard zatrzymuje się na środka alei, bardzo wzruszony.
— Skoro ją znasz, czy mogłabyś mi powiedzieć, co znaczy ten niepokój, ten przymus wobec mnie od, chwili mego przyjazdu? Czuję, że cięży jej jakieś wyznanie, którego nie śmie uczynić. Sądziłem przez chwilę, że ta martwa postać pod lasem, ohydna, rojąca się od robactwa...
— Ale, kiedyśmy nic nie widziały.
— Właśnie, to też szukam powodu gdzieindziej... O! nie obawiaj się, już mnie czarne przywidzenia nie dręczą, jestem wyleczony, i to nazawsze... Tylko ten Charlexis, podwójny i skomplikowany jak jego imię miał duszę szatańską, i zapytuję siebie, czy, wściekły że Lidya wydostała się z jego szponów, nie próbował opanować jej nanowo jakiem nikczemnem podejściem. Przypuśćmy, że zachował listy, portret, dla niego tylko