Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/313

Ta strona została przepisana.

— O! ani mowy o tem.
— Jednakże, przypominam sobie, — nalegała zakonnica, — że na kołdrze, a raczej na wielkiej derze, wydrukowana była korona i herb. Jest o tem wzmianka w naszej księdze, niech ksiądz spojrzy.
— Obawiam się, że to była kołdra skradziona, — rzekł ksiądz z pobłażliwym uśmiechem.
Irlandka krzyknęła z oburzenia:
— Skradziona! Ależ skądże to nieszczęśliwe dziecko pochodzi?
Wikaryusz oznajmił, że może tylko samej pani Ryszardowej wyjawić tajemnicę jej urodzenia. Przyrzekł to staremu dziadkowi, który, bliskim będąc śmierci, chciałby widzieć swoją małą Lidyę.
— Jeślim przyszedł najpierw tutaj, moja siostro, to dlatego, żeby sprawdzić pewne szczegóły, pewne daty opowiadania bardzo zawikłanego, wybełkotanego przez usta bezzębne, wykrzywione wiekiem i chorobę, ale prawdomówne, jak widzę.
Wstał. Siostra podniosła się również, nie nalegając, pochwalając tembardziej tę dyskrecyę, że, — mówiła, — wszyscy i u Féniganów i w przytułku wierzyli w wysokie urodzenie młodej kobiety.
Późnym bardzo wieczorem, ksiądz Cérès szedł brzegiem Sekwany z Lidyą, znającą dobrze te wąskie zarośnięte trawą ścieżki, któremi chodziła tyle razy z mężem, by zarzucać lub wydobywać sieci. Osłonięta dużą chustką blondynową, szła naprzód i uprzedzała księdza, gdzie kretowisko, gdzie kółko od liny łódki, wikaryusz bowiem postępował chwiejnym krokiem, niosąc wiatyk.