Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/314

Ta strona została przepisana.

Pomimo jasnej nocy, gęsta mgła, unosząca się z nad wody, zlewała oba brzegi i lekkiemi obłokami słała się aż do połowy pagórka. Zbliżając się do małej przystani, gdzie spoczywały łódki Ryszarda, ksiądz Cérès i Lidya dostrzegli światła przez szparę w szopie. Jednocześnie wątły cień rzucił się ku nim.
— To wy, matko Lucriot?
— Tak, proszę księdza; ale ksiądz przynosi nam Pana Boga zapóźno. Ojciec Jerzy już nie żyje.
I, poruszając się śród mgły, niby maryonetka za przesiąkniętym tłuszczem papierem, mały cień gestykulował żywo i opowiadał ostatnie chwile biednego starca... Przez cały wieczór marmotał niezrozumiałe rzeczy, śledził drzwi swemi kociemi oczyma. Potem, gdy wszedł doktór, zerwał się na łóżku, a nie ujrzawszy tego, na co czekał, upadł z otwartemi ustami, i już ani odetchnął. Na szczęście matka Lucriot miała butelkę święconej wody i od godziny czuwała przy zmarłym.
— Dziękuję, moja poczciwa, — rzekł wikaryusz. — A teraz, poczekajcie tutaj... zawołam was.
Łagodnie popchnął przed sobą drżącą Lidyę. Śród wilgotnego stosu żagli, wioseł, sieci, wędek, dwa srebrne lichtarze na skrzyni okrytej białym obrusem, przygotowanym do wiatyku, tworzyły świetlany, czysty zakątek przy łożu śmiertelnem. Dłonie, ręce, całe ciało starego żebraka, począwszy od szyi, ginęło w cieniu wraz z łachmanami, jakiemi zasłany był tapczan; głowa tylko wyłaniała się spokojna i wspaniała, nie była to już sina twarz pijaka, lecz oblicze woskowej białości, o rysach skamieniałych, oczyszczonych ze