— Lidya? ależ jest u ciebie, u siebie... w Pawilonie.
Ryszard, zdumiony, nie słuchając już wyjaśnień matki, rzucił się w ciemny szpaler pełen szmeru liści i woni lip kwitnących, gdzie na końcu jaśniało światło i było mu wskazówką.
Lidya w penioarze, zaczesawszy już na noc swoje piękne włosy, pisała w pokoju parterowym, przed biurkiem męża. Nie odwróciła się, myśląc, że weszła Rozyna, i podniosła głowę dopiero, gdy Ryszard stanął tuż przy niej. Wówczas nastąpił wybuch zdumienia, radości szalonej, wyrazów urywanych, pocałunków i uścisków.
— Wolny!.. jesteś wolny?
— Tak, wykryto prawdziwego winowajcę.
Spojrzała na niego, przerażona.
— Jakto... prawdziwego winowajcę.
Wzruszenie jej, ton mowy, wyrwały Ryszardowi okrzyk:
— Toś ty myślała, że to ja?
— Tak, — odparła szeptem, nie mając siły kłamać.
A mąż, równie zmieszany jak ona, rzekł:
— Przecież ja myślałem to samo o tobie!
Lidya podniosła głowę.
— Czy podobna? — I nagle pojęła wszystko. — Och! rozumiem teraz, dlaczego mi pisałeś, żebym pojechała... dlaczego pozwoliłeś, by ten sędzia przypuszczał... Chciałeś, by ciebie skazano zamiast mnie... Mój mężu!.. mój ukochany mężu!..
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/337
Ta strona została przepisana.