Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/340

Ta strona została przepisana.

Ryszard nie spał właściwie w swojem wielkiem łóżku, ale, mając powieki ociężałe od rozkosznego znużenia, leżał i drzemał, kołysany odgłosem dzwonu Ś-tej Ireny, który wpadał przez otwarte okno wraz ze szmerem studni na rogu gościńca i brzękiem jej kubka... Dlaczego nie towarzyszył matce i żonie na mszę? Niewątpliwie z obawy, by nie być śmiesznym, — nie chciał się tam pokazywać po tych wszystkich przygodach. A jednak w tym skromnym kościele na skraju gościńca matkę jego nawiedziła łaska, ogarnęło ją spółczucie dla ludzkości; i stamtąd pojechała po zbiegłą. Tak, winien był wdzięczność małej parafii, a jakkolwiek upokorzy to jego dumę, niewątpliwie w którą niedzielę...
...Dzwon rzucał swoje ostatnie tony. W półsennem odrętwieniu Ryszard usłyszał zdarty głos starego Chuchina, który mu przypominał, że mieli zarzucić sieci pod Wróblą wyspą. Wyskoczył szybko z łóżka, wychodząc, zetknął się w sieni ze starą, ubogo ubraną, kobietą, która uciekała, unosząc wspaniały pęk kwiatów, jakie jej dała Rozyna Chuchin. Tajemnicze zachowanie się, zakłopotanie tej dziewczyny intrygowało go od pewnego czasu. Zawrócił się i zapytał podejrzliwie:
— Co to za kobieta?
— Matka Lucriot z Draveil.
— A te kwiaty? poco?
Rozyna nie wiedziała. Pani Ryszardowa poleciła, aby co rano wręczać Lucriotowej bukiet, i nie dała żadnych objaśnień. Ryszard nie pytał o nic więcej, uważając, iż stosowniej będzie zwrócić się do Li-