strzelba, wysokie kamasze: wszystko było nowe, błyszczało, lśniło zdaleka. Nawet pies, który szedł za nim, lękliwie przytulony do nóg pana, wyglądał po pięciogodzinnej wędrówce jak pies tekturowy, świeżo wyjęty z pudełka.
„Dobre było polowanie, panie Aleksandrze?“ wołały dziewki folwarczne. Piekarka, pochylona pod daszkiem swego wozu, pytała również, przejeżdżając: „Dobre było polowanie, panie Aleksandrze?“ A Aleksander odpowiadał wszystkim tonem niedbałym, lekceważącym, jak słyszał panów mówiących w zamku: „Nie, nic nie widziałem.“ Pies również nic nie widział. Ale musieli, jego pani on, tyle razy dawać tę samą odpowiedź, że gdy jedna z córek dróżnika, podając ojcu śniadanie na przewróconych taczkach, rzuciła zdaleka: „Dobre było polowanie, panie Aleksandrze? Ma pan co dla mnie?“ — stary fagas odwrócił się, jakgdyby go ukąsiła żmija, zgrzytnął zębami i, wściekły, odpowiedział: „Coś dla ciebie, moja mała? Ja mam zawsze coś dla ciebie.“ Intonacya tych słów była taka zabawna, że Ryszard nie mógł się powstrzymać od śmiechu; ale za następnem spotkaniem powrócił do swoich ponurych rozmyślań.
Na końcu drogi, schodzącej ku mostowi Ris, stał wóz naładowany meblami. Dwóch męzczyzn, dwóch olbrzymów kręciło się koło wozu, ścieśniając rozluźnione sznury, poczem odezwał się głos żony Santecoeura: „Wio, Bielusia!“ i wehikuł potoczył się ciężko, chwiejąc się, a dwaj męzczyzni szli w milczeniu za nim obok siebie.
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/343
Ta strona została przepisana.