ma? jeden z tych legatów tajemniczych, o których testamenty nie wspominają... „Ach! ojcze... ojcze...“ wzdychał biedny Bum-bum, gdy wracał do domu, nucąc, jak w dniach smutku, „wolałbym mniej młynów, mniej lasów i łąk, niż tę straszną ranę, z której, czuję to dobrze, nie wyleczę się. nigdy zupełnie.“
Do wieczora ciężyła nad Uzelles duszna atmosfera, pomimo okrzyków radości Czerwonego Kapturka. Poczciwa kobieta przyjechała na pierwszą wieść o katastrofie, wpadła do sędziego śledczego i jej to zawdzięczał Ryszard swoje szybkie uwolnienie z aresztu. W Draveil, w Soisy ludzie mówili naturalnie: „Ci Féniganowie tacy bogaci... niema obawy, żeby ich włóczyli po sądach.“
Delcrous czuł, że postąpił niewłaściwie względem przyjaciół, ale pod wpływem miłości i z pomocą silnej dozy zuchwalstwa zapowiedział wizytę swoją na tę niedzielę wieczór, co wywołało, jak się nietrudno domyśleć, sporo komentarzy śród służby. Rozyna Chuchin, — przyczyna samego dramatu przez swój list bezimienny, — usłyszawszy dzwonek u drzwi wchodowych, uciekła do namiotu, zamknęła się i już się ztamtąd nie ruszyła. W salonie, którego okna otwarte były na park pełen ciszy i woni, sędzia o czarnych, twardych faworytach, znalazł dla każdego odpowiednie słowo. Jego wilcze zęby lśniły wobec młodego, ponętnego ciała Czerwonego Kapturka, a błagając Lidyę, żeby usiadła do fortepianu, podał Ryszardowi i jego matce pełen dytyrambów artykuł, który się ukazał na cześć Féniganów tego dnia rano w Journal de Corbeil, a podpisany był Veraux; po napuszonych, pustych frazesach
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/346
Ta strona została przepisana.