z Soisy, zanim dobiegała do przytułku, gdzie biskup czekał na młodą parę, wznosiła się wyżej i wyżej, ginęła w niebie jaśniejącem niezmierzonym, jedwabistym błękitem bez skazy, bez chmury.
„Zrobię z niej co zechcę...“ przyrzekła sobie świekra i to tlómaczyło przyjęcie tego dziecka beż posagu, bez rodziny, bladego, powolnego, o dużych, białych, leniwie opadających rękach. Ta, którą ojciec Fénigan nazywał „dobrym tyranem,“ była wprost przeciwnym typem kobiety. Czynna, energiczna, potrząsająca za każdym ruchem spódnicy pękiem kluczy, równie licznych jak zamki w domu, pani Fénigan, mając lat pięćdziesiąt pięć w chwili ślubu syna, wyglądała na czterdzieści; krucze jej włosy zaczesane w górę, buntujące się przeciw wszelkiej innej fryzurze, pozostały równie czarne jak jej oczy, małe, ruchliwe i dobre, ale dobrocią jansenistowską, pozbawioną porywów i tkliwości. Trzeba jej było nadzwyczajnych okoliczności, by pocałowała syna, tego syna, którego kochała nadewszystko.
— Nie lubimy lizania się w rodzinie, — mawiała chętnie.
Nadto cechowała ją potrzeba władzy, a skutkiem wdowieństwa przyzwyczajona była żyć według własnej woli, i, w szczerości tego despotyzmu, odrazu źle się zabrała do synowej.
Naprzód oparła się podróży poślubnej. Ryszardowi nie zależało na niej wcale; byłe mieć żonę dla siebie, całkiem dla siebie, tu czy tam, wszystko mu było jedno. Jego nadmierna nieśmiałość przerażała się na-
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/35
Ta strona została przepisana.