Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Trzeba przecież, kochana córko, żebyś się nauczyła być dobrą gospodynią.
— Poco? kiedy nie mam gospodarstwa, a w domu pani tak chętnie zajmuje się wszystkiem.
— Aleja nie jestem wieczna.
Ta dyskusya, częsta między niemi, odbywała się zwłaszcza w koczu, który je raz na tydzień wiózł do Corbeil, przez co nudniejszą, jeszcze stawała się dla Lidyi nieskończona przejażdżka po starożytnem miasteczku i nieznośniejszemi przystanki na targu, gdzie pani Fénigan upierała się, że poznaje jarzyny i owoce swego sadu.
— Patrz, czy to nie wygląda jak nasze melony?.. A te dynie! takie są tylko w Grosbourg i u nas... Jestem pewna, że to wszystko kradzione.
I powtarzała się odwieczna historya o koszykach, które przesuwały się jej pod nosem, napchane owocami, i znikały po przez mur sadu, pomimo wszelkiego nadzoru. Na szczęście młoda kobieta miała dla rozrywki, jadąc w tamtą stronę i z powrotem, wspomnienia, które zbierała na drodze wraz z obrotem kół i któremi nie nużyła się nigdy. Widziała się maleńką dziewczynką, biegającą śród kurzu w pelerynce, w kapeluszu z niebieskiemi wstążkami, a gdy kocz toczył się przez główną ulicę w Soisy-sous-Etiolles, sierotą zawsze wstrząsał ten sam dreszcz pychy radosnej, że przejeżdżała pod oknami swego dawnego klasztoru.
Wieczorem, po obiedzie, przesiadywano w salonie. Ryszard, jak dawniej, grywał w szachy z matką, ale muzyka Lidyi wprawiała go w roztargnienie.