Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/39

Ta strona została przepisana.

Szczególnym przypadkiem ten dzikus lubił namiętnie muzykę, a ponieważ nie słyszał nigdy nikogo grającego, oprócz żony, którą ubóstwiał, przeto te dwa upojenia zlewały się w jedno, pozbawiające go zmysłów. Co chwila spojrzenie jego odbiegało z szachownicy na czysty profil grającej, na długie jej ręce, bielsze niż klawisze; a gdy wezwany ruchem, słowem zazdrosnej niecierpliwości wracał do partyi, posuwał figury z roztargnieniem, wtórując głosem niskim i niewprawnym basowi sonaty, którą grała Lidya: bum... bum... bum...
— Cicho bądź, Ryszardzie, to denerwuje, — krzyczała matka.
Ale ileż razy zaczynał na nowo, zanim poszedł spać, o godzinie dziesiątej, tej nieodwołalnej porze gaszenia świateł w zamku!
Jeszcze jeden przepis, do którego młode małżeństwo stosowało się nie bez przykrości. Tak przyjemnie byłoby pospacerować na dworze, po drodze, skąpanej w blasku księżycowym, albo po lesie, śród gęstwiny brzóz, osrebrzonych światłem, przybierających postacie duchów. Ale nie, wszystkie kraty i bramy były zamknięte, wszystkie klucze zawieszone nad łóżkiem pani; a gdy Ryszard i jego żona pozostali dłużej w parku, chcąc zaczerpnąć orzeźwiającego powietrza, Athos i Porthos, dwa wielkie psy łańcuchowe, szczekały tak długo i tak głośno, że woleli pójść do domu.
Jedno z okien ich pawilonu, okno gotowalni, wychodziło na płaszczyzny Villeneuve-Saint-Georges, w kierunku Paryża, którego miejsce zaznaczał niewy-