wozem, lecz przed wózkiem handlarza, na który ogrodnicy ładowali koszyki jarzyn i owoców. Ach! te koszatki...
Ukazanie się Lidyi wywołało efekt nadzwyczajny. Wózek zniknął w lesie, ogrodnicy uciekli do parku; pozostał tylko jeden zapomniany koszyk w trawie, pod kratą. Jakże młoda kobieta uśmiałaby się serdecznie, gdyby chwila była dla niej mniej dramatyczną! Ale śpieszyła do wiktoryi, której koła i liberyę dostrzegła po za kępą drzew. Nagle z rowu podniósł się stary włóczęga i stanął tuż przed nią; wtem stworzeniu okrytem łachmanami, osypanem ziemią, poznała ojca Jerzego, którego się tak bała w dzieciństwie, i postanowiła oddać mu list do świekry. „Zanieś to do domu.“ Wziął list i nie ruszał się; stał z przechyloną głową, zastępując drogę i przypatrując się zmrużonemi oczyma tej cudnej istocie, całej zaróżowionej śród różowego brzasku ranka. Sądziła, że czeka na zapłatę za drogę. „Nie mam pieniędzy, tam ci zapłacą.“ Ale on, jakby nie rozumiał, stał nieruchomy, poruszając usta wyrazami, które z nich nie wychodziły. I dopiero, gdy młoda kobieta, odsunąwszy go szorstkim ruchem, by sobie utorować przejście, znikła na zakręcie lasu, poszedł w kierunku przeciwnym, z chrapliwym pomrukiem, ze skargą niezrozumiałą, co mu uwięzła w gardle.