Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/68

Ta strona została przepisana.

— Czy ja może zabardzo wjechałem w trawy? — zapytał Chuchin, który trzymał wiosła i dziwił się bezczynności swego pana.
Ryszard nie odpowiedział; stanęła mu przed oczyma scena z ich wspólnego pożycia: rzeka obryzgana ulewnym deszczem, czarne niebo, łódka pełna wody i Lidya krzycząca, śmiejąca się śród tej ulewy, gubiąca trzewiczek, który utonął przy wysiadaniu; potem izba w oberży, długa i ciemna, gdzie świece, wetknięte w puste butelki oświetlały dzikie twarze kamieniarzy, piaskarzy, pastuchów, również zaskoczonych przez burzę i suszących swoje wielkie płaszcze przy ogniu palącego się chróstu, gdzie ogrzewała się Lidya i skręcała włosy, przemoknięta, ubawiona pożądliwemi spojrzeniami tych wszystkich męzczyzn, których trzymały zdaleka szerokie barki i silne pięści jej towarzysza.
— Woda tutaj za przezroczysta, mój stary; podpłyń za most, — rozkazał Ryszard zmienionym głosem.
I pod silnem uderzeniem wioseł Chuchina zwierciadło, które odbijało starą oberżę, pękło na dwadzieścia części, zepchniętych w głąb toni wraz ze wspomnieniami, jakie wywoływały. Łódka zatrzymała się przy wyspie Wróblej, znakomitem miejscu do zarzucania sieci, ale Ryszard nie miał tym razem szczęścia.
Na jednym ze swych krańców wyspa zatacza wydłużone nieco półkole, w którem, na piasczystym gruncie, rozlewa się senna fala przezroczystej wody pod skrzyżowanym cieniem dwóch pochylonych ku sobie, gęstym liściem osypanych, wierzb płaczących. Lidya nazywała ten zakątek swoją łazienką. Pod osłoną rozpiętych żagli łódki Ryszarda, stojącej w poprzek u wja-