kształconemi na młyny, — wszędzie ukazywał mu się rozkoszny obraz. Odnajdywał go pod wiosłem, widział w toni tę postać smukłą i świeżą, jak roślina wodna, tę cerę białą, z odcieniem zielonawym, opierającą się zwycięsko promieniom słonecznym, nigdy nie ogorzałą.
Las ciągnął się wzdłuż rzeki. Ryszard rzucił się w las, by uciec od widm, jakie go prześladowały na wodzie. Ale pod drzewami, w wyrębach, na krzyżujących się ścieżkach zielonych, których wszystkie drogowskazy znali tak dobrze oboje, ścigało go to samo widzenie. Zawsze Lidya; a jak nie ona sama, to jakieś spotkanie, jakiś zbieg okoliczności przypominał mu jego nieszczęście. Pewnego wieczora, powracając z długiej przechadzki, mijał pustelnię, gdy naraz usłyszał głosy serdeczne i ochrypłe:
— Hola! panie Ryszardzie...
Sautecoeur, nazwany Indyaninem, stary leśniczy, olbrzym, postrach kłusowników, żenił swego syna, starszego subjekta w wielkim magazynie w Paryżu, z urzędniczką tegoż magazynu. Na środku zarośniętego trawą, opustoszałego dziedzińca dawnego klasztoru, dokoła długiego stołu zgromadzeni byli gajowi w niebieskiej liberyi Grosbourga z żonami, ogorzałemi, strojnemi w krzyczące barwy, dzierżawca z Uzelles z rodziną, dwóch muzykantów i pan Aleksander, bardzo szykowny, w lakierkach, w jasnych spodniach, kokietujący monoklem pannę młodą, szpetną ale nie bez wdzięku, ubraną i uczesaną bez zarzutu.
Ryszard musiał wejść i usiąść na chwilę; obiad zbliżał się ku końcowi; wypito jeszcze kilka kieliszków
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/70
Ta strona została przepisana.