białego wina za zdrowie nowożeńców. Poczem na sygnał dany przez piston, towarzystwo uszykowało się do kadryla, przy ostatnich blaskach zachodzącego słońca. Ryszard i Indyanin, z łokciami na obrusie, rozmawiali, przyglądając się tańcom.
— Zalotna bo jest, tak, panie Ryszardzie, zdaje mi się nawet, że bardzo zalotna, — mówił stary leśniczy śledząc wąskiemi, jak u gruboskórnego zwierza, oczkami biały wianek synowej. — To też mój chłopiec nie chce, żeby wracała do magazynu, tembardziej, że ma piersi nieco słabe. Pozostaną przez jedno lato, a może i przez dwa, w pustelni. On będzie spędzał dnie w Paryżu, przy pracy, a ja będę pilnował jego żony. Nie miałem swego czasu szczęścia z moją, ale zaręczam panu, że ta nie zboczy z prostej drogi.
— Nie wątpię, — odparł Ryszard z wymuszonym uśmiechem, mówiąc sobie w duchu, że powinien był powierzyć Indyaninowi nadzór nad swoim domem.
Noc zapadała w lesie, gdy opuścił pustelnię; ptaki już nie śpiewały, piston weselny jedynie wyrzucał swe dźwięki rytmiczne i krzykliwe, ale Ryszard nie tę muzykę słyszał, nie tej wtórował swemi basowemi arpedżyami, temi rozdzierającemi „bum, bum, bum,“ nuconemi śród ciemności.
Zniechęcony, przestał wychodzić. Na parterze pawilonu, obok szatni, znajdowała się tak zwana pracownia. Ryszard, który od ucieczki żony sypiał w zamku, w swoim kawalerskim pokoju, sąsiadującym z pokojem matki, używał jeszcze tej opuszczonej pracowni na siestę poobiednią, tam regulował rachunki przed-
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/71
Ta strona została przepisana.