siębierców przy starem biurku zmarłego notaryusza. Odtąd przesiadywał tam ciągle. Z okna, podobnie jak w dzieciństwie, wpatrywał się w drogę, odnajdywał na niej dawne znajomości, — taczki dróżnika, małego garbatego handlarza obuwia i zdawało mu się, że ogląda jakieś naiwne obrazki, a czoło Lidyi pochylone jest nad niemi obok jego czoła. Przypominał sobie jak się bała wołów w wigilią targu, a także i wózka Foucart’a, na którym przewożono okrytych płótnem topielców w sezonie zimnych kąpieli.
Oto właśnie i teraz toczy się powoli od Sekwany ten tajemniczy wózek; spoczywa na nim lokaj starego Mériveta, wydobyty z traw nadbrzeżnych, gdzie onegdaj utonął przypadkiem. On to był zakrystyanem małej parafii, to też biedny jego pan idzie za wózkiem płacząc, bardziej pochylony, jakby szczuplejszy jeszcze niż zwykle.
A tu ojciec Jerzy, ze swoim długim kijem, z kromką chleba pod pachą. Wszakże to dzisiaj nie dzień ubogich, ale od pewnego czasu stary włóczęga nie opuszcza już Uzelles. Widują go ludzie ciągle błąkającego się dokoła zamku, albo leżącego gdzie pod kratą, od strony drogi lub lasu.
„On już wcale nie bywa trzeźwy!“ powtarza z zazdrością Chuchin, a dziewki kuchenne, gdy stary włóczęga zbliża do zakratowanych okien ich suteren swój podbródek, wydłużony niby u psa, i swoje załzawione oczy, wołają ze śmiechem:
— Cóż to, ojcze Jerzy, kochanka was zdradziła?
Śród promiennego gorącego dnia, ponury to widok ta wlokąca się, nędzna poczwara ludzka, która się opie-
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/72
Ta strona została przepisana.