Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/98

Ta strona została przepisana.

Dojechaliśmy do Melun przez las, wzięliśmy pociąg do Lyonu i po kilkogodzinnym wypoczynku podążyliśmy do Cassis. gdzie stanęliśmy następnego dnia wieczoiem. Cała ta podróż była jednym snem czarodziejskim. Nasze pierwsze uściski, śród orzeźwiającej woni mięty i rosy, upojenie, w jakie nas wprawiało mniemanie, że jesteśmy ścigani w tej szalonej jeździe po lesie, trzask gałęzi, szelest liści obijających się o szyby, a nadewszystko subtelna i dzika radość na myśl, że się człowiek wymyka regule, obowiązkowi, że poluje na zabronionym gruncie... Wreszcie Cassis, morze, w przystani Bleu-Blanc-Bouge z wielkim swym żaglem opuszczonym do połowy masztu, czekający tylko na nas, by rozwinąć skrzydła, — wszystko to, och! to wszystko było więcej niż rozkoszne.
Ale zaledwie odpłynęliśmy od brzegu śród boskiego wieczoru, pełnego tonów zielonych i lilawych, zaledwie moja przyjaciółka i ja zaczęliśmy z całą swobodą odczuwać pełnię uciechy fizycznej, spoczywając w uścisku wzajemnym na moście, kołysani cudownym chórem głosów męskich, poławiaczy korali, dobiegającym ze statku neapolitańskiego, który płynął tym samym szlakiem co my, i mieszającym swe radosne dźwięki z łagodnym pluskiem bruzdy wodnej, z chrzęstem wstęgi na wierzchołku masztu, — aż tu, horriblr, most horrible! moja ukochana dostaje strasznego ataku choroby morskiej, który trwał przez całą noc i dzień następny, zmusił nas do przerwania podróży na miesiąc, dwa miesiące, może na zawsze, trudno o zupełniejsze fiasco. Powiedziałem Ci już jaką rozkoszną towarzyszkę podróży wybrałem sobie między tylu innemi: chciwa przygód i podróży, namięt-