Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/125

Ta strona została przepisana.

Ostatni artylerzysta zniknął po daniu ostatniego strzału. Turkos nie ruszał się z miejsca. Zaczajony, gotów do skoku, przygotował odpowiednio swój bagnet i oczekiwał na spiczaste kaski. Nadeszło wojsko liniowe... Przy głuchym odgłosie kroków żołnierzy, idących do ataku, oficerowie krzyczeli:
— Poddaj się!
Turkos na chwilę osłupiał, potem rzucił się ku nim ze strzelbą do góry.
Bono, bono Francese!
Przedstawił on sobie w swej dzikiej wyobraźni, że to było owo wojsko, przynoszące oswobodzenie, wojsko Faidherbe’a albo Chanzy’ego, na które tak dawno czekali Francuzi. Jakże był szczęśliwy, jak śmiał się do nich swymi białymi zębami!
W jednem mgnieniu oka barykada była zajęta przez żołnierzy. Otaczają go, popychają.
— Pokaż twój karabin.
Jego karabin był jeszcze gorący od wystrzałów.
— Pokaż twoje ręce.
Jego ręce były czarne od prochu. Biedny turkos pokazywał je z dumą, zawsze z dobrym uśmiechem.
Wtedy popchnięto go do muru i zabrzmiały wystrzały...
Umarł, nie rozumiejąc, co się stało...