Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/159

Ta strona została przepisana.

— Patrzcie! Prusacy!
Przyczajamy się za niskim murem i patrzymy.
Ponad nami, na samym szczycie winnic, ukazała się najprzód melodramatyczna sylwetka kawalerzysty, pochylonego na siodle ku przodowi, w kasku na głowie, z karabinem w prawej ręce. Za nim ukazali się inni kawalerzyści, następnie piechota, która, przeskakując z tarasu na taras, rozbiegła się po winnicach.
Jeden z nich, bliziutko od nas, zajął pozycyę za drzewem i nie ruszał się ztamtąd; ogromny drab w długim szarym płaszczu, z kolorową chustką, obwiązaną dokoła głowy. Z tego miejsca, gdzie my stoimy, przedstawia doskonały cel do strzelania. Ale po co!... Wysłani na zwiady wiedzą już, czego dowiedzieć się chcieli. Prędko wracamy do łodzi. Marynarze zaczynają kląć. Przepływamy Marnę bez przeszkody. Ale zaledwo wylądowaliśmy, jakieś stłumione głosy wołają na nas z drugiego brzegu:
— Oho! łódź!
To mój amator butów i kilku jego towarzyszy, którzy chcieli dojść do merostwa, a teraz pośpiesznie wracają. Na nieszczęście niema komu płynąć po nich. Przewoźnik zniknął.
— Ja nie umiem wiosłować — mówi żałosnym głosem sierżant, ukryty razem ze mną w jakiejś dziurze nad brzegiem wody.
Tymczasem tamci niecierpliwią się:
— Ależ dawajcie łódź! dawajcie łódź!
Trzeba ruszać. Twardy obowiązek. Przeprawa przez Marnę ciężka. Wiosłuję z całych sił moich i ciągle czuję na sobie wzrok Sasa, który patrzy na mnie z góry, stojąc nieruchomo za swojem drzewem.