Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/161

Ta strona została przepisana.

było jeszcze skończone. Po ziemi walały się ruloniki tapetów i kawałki złoconych gzemsów — zresztą ani śladu mebli, tylko skorupki potłuczonych butelek, a w kącie siennik, na którym spał jakiś człowiek w bluzie. A nad tem wszystkiem obrzydliwy zapach prochu, wina, świec i zbutwiałej słomy. Grzeję się przed ogniem, roznieconym z nóżki od stolika, na śmiesznym kominku w kształcie różowego plaska. Spojrzawszy na niego, zdaje mi się, że spędzam popołudnie niedzielne na wsi, u poczciwej rodziny małomieszczańskiej. Czyż tam za mną w salonie nie grają w »żakieta?« Nie! to wolni strzelcy nabijają karabiny i strzelają. Huk pojedyńczych wystrzałów, to zupełnie jakby odgłos tej gry w kości. Na każdy wystrzał odpowiadają nam z przeciwnego brzegu. Odgłosy odbijają się od wody i powtarzają bez końca pomiędzy wzgórzami. Przez okno salonu widać Marnę, połyskującą, urwiste wybrzeże, zalane słońcem, i Prusaków, którzy, jak ogromne charty, wyglądają z poza tyk winogradu.

Wspomnienie z fortu Montrouge.

Na samym szczycie fortu na bastionie, pomiędzy worami z ziemią, armaty okrętowe wznoszą się dumnie na lawetach na wprost Chatillon. Ustawione z paszczami do góry, z antabami po obu stronach niby uszy, podobne były do wielkich psów myśliwskich, szczekających na księżyc, wyjących na śmierć... Trochę niżej na tarasie majtkowie dla rozrywki zrobili coś w rodzaju małego angielskiego ogródka, jak to robią czasem w kąciku statku. Była tam ławka, altana, trawniki, obwódki z wysadzanych kamyczków i nawet jeden krzew bananowy. Nie duży, nie wyższy może od hyacyntu, ale cóż to