Pewnej niedzieli wieczorem, w salonach merostwa, odbyła się ta rozrzewniająca ceremonia pożegnalnego ponczu; do białego dnia przeciągały się toasty, wiwaty, dysputy, śpiewy patryotyczne, aż szyby municypalne drżały. Każdy naturalnie wiedział doskonale, co myśleć o tem pożegnaniu; gwardya narodowa kapustników, która płaciła za poncz, była przekonana, że towarzysze jej nie odjeżdżają; a ci z królikarni, którzy go pili, mieli to samo przekonanie, jak również szanowny generał, który przyszedł i przysiągł głosem wzruszonym przed tymi zuchami, że gotów jest iść na ich czele, wiedział najlepiej ze wszystkich, że nie wyruszą wcale. Ale to wszystko jedno!... Południowcy są tak nadzwyczajni, że przy końcu pożegnalnego ponczu wszyscy płakali, ściskali się, a co najważniejsza, wszyscy byli szczerzy, nawet generał...
W Taraskonie, jak wszędzie na południu Francyi, często obserwowałem ten objaw złudzenia.
Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/185
Ta strona została przepisana.