Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/32

Ta strona została przepisana.

Okno zamknęło się gwałtownie.
Niech czekają jego rozkazów!...
A cóż innego robią od dawna ci biedacy? Wiatr dmucha im prosto w twarz deszczem i kartaczami. Całe bataliony zniszczone, podczas gdy drugie stoją bezużytecznie z bronią na ramieniu, nie mogąc nawet zdać sobie sprawy z takiej bezczynności.
Cóż robić! czekają na rozkazy!... Ba, tylko do tego, ażeby umrzeć, nie potrzeba rozkazów — setkami padają ludzie tam poza krzakami, w rowie nawprost wspaniałego zamku. Nawet tych leżących już rozdzierają kartacze i przez otwarte rany cicho bez szmeru płynie szlachetna krew Francyi...
— Siedmnaście, ośmnaście, dziewiętnaście!...
Ledwie mogą nadążyć z markowaniem punktów. Marszałkowi brakuje tylko jednego.
Wrzawa walki coraz się zbliża. Już bomby wpadają do parku. Oto jedna błysnęła ponad wodą. Lustrzana powierzchnia pomroczyła się. Wystraszony łabędź pływa, otoczony okrwawionemi piórami. To ostatni wystrzał.
Teraz cisza zupełna. Tylko deszcz pada na młode graby, słychać szmer niewyraźny u stóp pagórka, a po przemokłej drodze coś jakby stąpanie jakiegoś stada, które się spieszy... Wojsko cofa się w rozsypce... Pan marszałek wygrał partyę...