Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/46

Ta strona została przepisana.

I oto są już na drodze do Aubervillers...
Starszy zaczął się śmiać.
Cały zmieszany, jakby we śnie jakim, mały Stenne widział fabryki, przemienione w koszary, opuszczone barykady ze zmoczonemi szmatami dokoła, wysokie pod niebo kominy, przebijające mgłą gęstą, teraz puste, poszczerbione. Tylko gdzieniegdzie ścieżynka, oficerowie zakapturzeni, badający przez lornetki widnokrąg, lub małe namioty, zasypane śniegiem, topniejącym od ognisk nawpół wygasłych. Towarzysz jego znał dobrze drogę, szedł więc przez pola, ażeby ominąć straże. Jednakże nie udało im się ich uniknąć, kiedy przechodzili obok jednej wielkiej strażnicy wolnych strzelców. Przykucnąwszy w rowie, pełnym wody, w swoich krótkich opończach, siedzieli oni wzdłuż całej kolei, prowadzącej do Soissons. Pomimo jednak, że starszy opowiedział znowu swoją historyę, nie chciano ich puścić. Kiedy głośno lamentował, z domku strażackiego wyszedł stary sierżant, zupełnie siwy, z twarzą pomarszczoną, podobny do ojca Stenne.
— Cicho malcy, nie płaczcie — powiedział do dzieci — puszczą was po te wasze kartofle; ale pierwej wejdźcie tu rozgrzać się... Ten mały pędrak zupełnie zmarznięty!\
Niestety! to nie z zimna drżał tak mały Stenne, lecz ze strachu, ze wstydu...
Wszedłszy do wnętrza strażnicy, ujrzeli kilku żołnierzy, skupionych dokoła nędznego ogniska, przy którem rozmrażali sobie suchary, ponatykane na końce bagnetów. Ścisnęli się, żeby zrobić miejsce dzieciom, potem dali im trochę kawy. Podczas kiedy chłopcy posilali się, ukazał się we drzwiach jakiś oficer, odwołał sierżanta, porozmawiał z nim coś cicho i prędko odszedł.