Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/57

Ta strona została przepisana.

odgłosy bębna, trąbki, kroki biegnących żołnierzy, brzęk konewek... Zmieniają się straże, wyznaczają roboty, rozdają pożywienie; oto wolni strzelcy pędzą uderzeniami kolb jakiegoś szpiega, tam wieśniacy z Nanterre przyszli do generała na skargę, jakaś sztafeta wpada galopem — człowiek znużony, koń cały spocony; z przednich straży przywożą rannych, którzy leżąc w koszach na mułach, jęczą żałośnie, jak chore jagnięta; majtkowie ciągną na linach nową armatę przy dźwiękach fletu i okrzykach: »hissa! ha!«; pasterz w czerwonych spodniach z karabinem na skórzanym pasie przez ramię, z prętem w ręku, pędzi stado forteczne. Wszystko to idzie, krzyżuje się, wpada do lochów i ginie, jak za niską bramą karawanseraju na Wschodzie.
— Żeby przynajmniej nie zapomnieli o moim chłopcu: — mówiły tymczasem oczy biednej matki, która co pięć minut wstawała, zbliżała się dyskretnie do bramy wchodowej, rzucała bojaźliwe wejrzenia na małe podwórko, przytulając się do muru, ale nie zapytywała o nic nikogo, bojąc się ośmieszyć dziecko. — Mężczyzna jeszcze bardziej bojaźliwy, nie ruszał się z miejsca; za każdym razem, kiedy matka powracała ze swej wędrówki, łajał ją za niecierpliwość, tłómaczył obowiązki służby, gestykulując przytem mocno, jak niedołęga, który chce, żeby go usłuchano.
Zawsze byłem bardzo ciekawy tych małych scen milczących i poufnych, które się odgaduje więcej niż widzi, tej pantominy ulicznej, która was potrąca, gdy idziecie, i czasem jednem poruszeniem odsłania całe nowe istnienie. Ale co tutaj mnie najbardziej pociągało, to pewna jakaś niezręczność, pewna naiwność tych dwojga ludzi i doznawałem prawdziwego wzruszenia, kiedy z ich