Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/59

Ta strona została przepisana.

puszkę, za którą zapłacono ośm franków i którą starannie chowano na czas największego głodu. W końcu udali się w drogę. Kiedy przybyli do szańców, zaledwie otwierano bramy. Trzeba było pokazać pozwolenie. Tu matka była więcej wystraszona. Ale nic! zdaje się, że wszystko w porządku...
— Puśćcie ich, niech przejdą — powiedział dyżurny adjutant.
Wtedy dopiero odetchnęła.
— Bardzo grzeczny ten oficer.
Lekkim kroczkiem, jak młoda kuropatwa, prędko śpieszy naprzód. Mężczyzna zaledwo może zdążyć za nią.
— Moja droga, nie idź tak prędko...
Ale ona nie słyszy go. Tam wysoko, widniejące zdała wzgórze Valerien wabi ją ku sobie:
— Chodź prędzej... on jest tu...
Kiedy przybyli, nowy niepokój ich trapi.
A nuż go nie znajdą... a może nie będzie mógł przyjść...
Nagle ujrzałem, jak drgnęła, uderzyła po ramieniu starego i zerwała się jednym susem.
Zdaleka pod sklepieniem podziemnej galeryi rozpoznała kroki syna.
— To on!
Kiedy się ukazał, cały front twierdzy jakby się rozjaśnił.
Ładny chłopak, aż miło! pięknie zbudowany, z bronią na ramieniu i tornistrem na plecach. Zbliżył się do rodziców z twarzą otwartą i głosem męskim, wesołym zawołał:
— Dzień dobry, mamo!
Za chwilę płaszcz, tornister, karabin, wszystko znikło