Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/60

Ta strona została przepisana.

pod dużemi rondami matczynego kapelusza. Potem przyszła kolej na ojca, ale to już trwało daleko krócej. Wielki kapelusz z rondami chciał wszystko dla siebie zabrać... Był nienasycony...
— Jakże się masz? Czy dobrze jesteś ubrany?... A jakże z bielizną?
Czułem, jak z pod skrzydeł kapelusza obrzucała go od stóp do głowy długiemi wejrzeniami, pełnemi miłości, wpośród deszczu pocałunków, łez i uśmiechów: oddawała mu cały zapas macierzyńskiego uczucia, jaki się nagromadził w ciągu tych trzech miesięcy. Ojciec był także bardzo wzruszony, ale nie chciał tego okazywać. Widział, że patrzymy na niego i mrugał oczami w naszą stronę, jakby chciał powiedzieć:
— Wybaczcie jej, to kobieta...
Czy ja jej wybaczałem!
Nagle dźwięk trąbki zdmuchnął tę radość jasną.
— Wołają... muszę odejść...
— Jakto! nie zjesz z nami śniadania?
— Ależ gdzie tam! nie mogę!... Idę na wartę przez dwadzieścia cztery godziny na samym szczycie twierdzy.
— Oh! — jęknęła biedna matka, nie mogąc powiedzieć nic nadto.
Przez kilka minut wszystko troje pozostali nieruchomi, patrząc na siebie wzrokiem przerażenia. Wkońcu ojciec pierwszy przerwał milczenie:
— Przynajmniej zabierz ze sobą tę puszkę — powiedział rozdzierającym głosem, w którym czuć było silne uczucie i komiczną boleść żarłoka z powodu wyrzeczenia się smacznego kąska.
Ale pod wpływem jakiejś trwogi i wzruszenia nie mogli znaleźć tej obrzydłej puszki; litość brała patrzeć