Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/96

Ta strona została przepisana.

świątecznego. Zdawało się, że całe życie tej części miasta skupiło się na ulicy Rivoli. Ciągnięto tam armaty, wznoszono barykady. Na każdym kroku można było spotkać oddziały gwardyi narodowej, spiesznie dążącej. Ale mały pasztetnik nie stracił głowy. Takie dzieci przyzwyczajone są do chodzenia w tłumie, do ulicznego hałasu. Najbardziej biegać muszą w dni świąteczne, w zgiełkliwy dzień Nowego Roku, w niedzielę zapustną; to też nawet rewolucya nie dziwi ich wcale.
Przyjemnie było patrzeć na tę białą czapeczkę, prześlizgującą się pomiędzy żołnierskimi kepi i bagnetami, czasem bardzo prędko, a czasem z przymusową powolnością, pod którą czuć było wielką chęć biegania. Co go tam obchodziła bitwa! Ważnem było to tylko, ażeby przyjść do pana Bonicara punkt o dwunastej i zabrać prędko mały napiwek, który go tam czeka na stoliczku w przedpokoju.
Nagle w tłumie zrobił się straszny ścisk; to śpiewając przebiegał oddział »wychowańców Rzeczypospolitej«.
Byli to chłopcy uliczni, dwunasto-, najwyżej piętnastoletni, uzbrojeni w karabiny, w czerwonych pasach, dużych butach, dumni ze swego stanu żołnierskiego tak samo, jak kiedy biegli po błocie bulwarów w tłusty wtorek, ubrani w papierowe czapeczki, z kawałkiem olbrzymiego, czerwonego parasola.
Tym razem wśród tego tłoku mały pasztetnik z trudnością mógł utrzymać równowagę. Ale tyle razy już się poślizgnął wraz ze swą blachą na lodzie, tyle razy uniknął szczęśliwie potknięć na chodniku, że nie obawiał się wcale o ciastka. Nieszczęście chciało tylko, że ten pochód, ten śpiew, te czerwone pasy tak go pociągnęły