Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/97

Ta strona została przepisana.

ku sobie, iż zachciało mu się przejść kawałek razem z tą piękną kompanią. Nie spostrzegł się, jak minął ratusz i most, prowadzący na wyspę św. Ludwika i został porwany gdzieś daleko w kurzu i wietrze tego szalonego biegu.

II.

Od dwudziestu pięciu lat co najmniej było w zwyczaju u państw a Bonicarów jeść paszteciki w niedzielę. Punktualnie o dwunastej godzinie, kiedy wszyscy, mali i dorośli członkowie rodziny byli zgromadzeni w salonie, wesoły, żywy głos dzwonka oznajmił im, że pasztetnik przyszedł.
Wtedy, wśród hałasu rozsuwanych krzeseł, wśród niedzielnego rozbawienia, żywego śmiechu dzieci, cała ta szczęśliwa rodzina mieszczańska zasiadała dokoła stołu, gdzie na srebrnem, ogrzanem naczyniu leżały symetrycznie ułożone paszteciki.
Tego dnia dzwonek milczał. Oburzony pan Bonicar spoglądał na zegar, stary zegar z wypchaną czaplą na wierzchu, który nigdy w swem życiu nie śpieszył się i nie spóźniał.
Dzieci poziewały, wyglądając przez okno i śledząc bacznie tę część ulicy, po której przychodził zwykle chłopak od pasztetnika. Rozmowa nie kleiła się. W skutek głodu, który się bardziej jeszcze uczuwa w żołądku przy dwunastu uderzeniach zegaru, sala wydawała się pustą i smutną pomimo starych sreber, błyszczących na gładkim obrusie, i białych serwet, zwiniętych w sztywne rurki dokoła.