Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/99

Ta strona została przepisana.

Na te słowa czterech ludzi, zadowolonych z możności opuszczenia barykady, popchnęło naprzód uderzeniami kolb zrozpaczonego biedaka. Nie wiem, jak to się stało, ale dość, ze po upływie pół godziny połączyli się z długą kolumną więźniów, mającą właśnie udać się do Wersalu.
Pan Bonicar sprzeciwiał się coraz bardziej, podnosił laskę i opowiadał po raz setny swoją historyę. Na nieszczęście to opowiadanie o pasztecikach wydawało się tak komicznem, tak nieprawdopodobnem, wobec wielkiego, ogólnego wzburzenia, że oficerowie śmieli się tylko z tego.
— Dobrze, dobrze, mój stary... wytłómaczysz się w Wersalu.
Przez pola Elizejskie, białe jeszcze od dymu wystrzałów, kolumna posuwała się pomiędzy dwiema liniami strzelców.

III.

Więźniowie szli po pięciu w zwartych szeregach. Ażeby się nie rozpraszali, kazano im trzymać się pod ręce i to długie stado ludzkie szło tak drogą wśród kurzu, czyniąc stąpaniem szmer, podobny do szmeru wielkiego deszczu podczas burzy. Nieszczęśliwemu Bonicarowi zdawało się, że śni, spocony, sapiący, znękany strachem i znużeniem wlókł się na końcu orszaku pomiędzy dwiema kobietami, od których czuć było naftę i wódkę. Słysząc ciągle wyrazy »pasztetnik«, »paszteciki«, wszyscy dokoła niego myśleli, że zwaryował. Biedny człowiek naprawdę