Nie... Tylko to powietrze, zimne powietrze po wyjściu z kolacji...
— Tak, tak... Wiem... Mniejsza o to!... Trzeba zejść... Muszą cię widzieć, byle tylko widzieć!... Ja do nich przemówię... Wiem, co należy powiedzieć.
A ponieważ stał wciąż nieporuszony, bez słów, pod wpływem snu, biorącego go w swe posiadanie, gniew Fryderyki wybuchnął.
— Ależ zrozum, że tu idzie o nasz los... Chrystjanie, tu waży się teraz twoja korona, korona twojego syna... No, chodź że... Proszę cię, żądam.
Była wspaniała w tym porywie silnej woli, której promienie poprzez szmaragd jej oczu widocznie magnetyzowały króla. Działała nań wzrokiem, usiłując go podtrzymać i wzmocnić, pomagając pozbyć się kapelusza, płaszcza przesiąkniętych odrażającem tchnieniem pijaństwa, oszałamiającym dymem cygar. Przez jedną chwilę wyprostował się na chwiejnych nogach, zrobił niepewnie kilka kroków, opierając rozpalone dłonie na marmurze rąk królowej. Lecz nagle czując, że Chrystjan traci równowagę, cofnęła się przed tem gorączkowem dotknięciem i odepchnęła go gwałtownie, ze wstrętem. A gdy upadł całym ciężarem na kanapę, przeszła, bez jednego zgoła spojrzenia na tę masę zmiętą, bezwładną i chrapiącą, obol Elizeusza; nie widząc go, szepnęła, nawpół przymknąwszy oczy, bolesnym głosem cierpiącej lunatyczki: — Alla fine sono stanca de fare i gesti di queste monarcaccio...[1]
- ↑ Zmęczyło mnie wreszcie odrabianie gestów za tego marnego króla...