Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/118

Ta strona została przepisana.

o stalowych na brzegach okuciach, a obok linje, skrobaczki, wycieraczki, długa półka, pełna jednakowej wielkości ksiąg, — ksiąg agencji, — zwróconych naprzód zielonemi grzbietami, niby żołnierze pruscy na paradzie. Ład, panujący w tym skupionym zakątku, świeżość wypełniających go przedmiotów, przynosiły zaszyczyt sędziwemu kasjerowi, w tej chwili nieobecnemu, którego skrzętna egzystencja tu zapewne przemijała.
Król wciąż czekał, wyciągnąwszy się w fotelu i wytknąwszy nos z futrzanego kołnierza, gdy nagle poza kratą zaskrzypiało lekko i żwawo pióro, choć nikt, zda się, nie otwierał oszklonych drzwi, prowadzących do magazynu, i zasłoniętych wielką portjerą algierską z otworami, niby kurtyna teatralna. Ktoś siedział przy biurku, lecz nie był to stary księgowy o siwej głowie wilka, do którego ta wnęka najbardziej pasowała, lecz czarująca osóbka, najmilsza z istot, jakie kiedykolwiek wertowały księgi handlowe. Zauważywszy zdumiony gest Chrystjana, odwróciła się, ogarniając go pełnem słodyczy, powłóczystem spojrzeniem, w którego kącikach zabłysły iskierki. Ten wzrok rozświetlił cały pokój, który jednocześnie wypełniła czarująca melodja głosu wzruszonego, niemal drżącego, co szeptał: „Mąż mój długo daje na siebie czekać Waszej Królewskiej Mości“.
Tom Levis, jej mąż!... Mąż tej istoty o profilu delikatnym i bladym, pełnej wdzięku niby posążki Tanagry... Jakto, była sama tu, w tej klatce, wertując grube księgi, których białość odbijała się na jej cerze matowej, i drobnemi paluszkami z trudem przerzucając karty? I to w słoneczny dzień lutowy, kiedy na bulwarach skrzą się uśmiechy i wdzięki spacerujących kobiet! Zbliżywszy się do niej, rzekł jakiś banalny madrygał, w którym znalazły wyraz różnorod-